Moja
przygoda z drutami i włóczką zaczęła się jakieś 15-20 lat temu i trwa tak z
różnym nasileniem do dziś. Zdarzało mi się poświęcać każdą wolną chwilę na
wykonanie kolejnych - choćby dwóch rządków - żebym jak najszybciej mogła nosić
swoje dzieło, ale bywało i tak, że sweter wykonany w połowie przeczekał 3 lata
w szafce na swój finisz.
Muszę
przyznać, że mam słabość do pięknych włóczek. Osobisty remanent włóczkowy to
jest chwila, kiedy ta okrutna prawda do mnie dociera …. I nawet nie chodzi o
to, żeby je wszystkie zaraz przerobić, tylko po prostu je mieć i się nimi
cieszyć, od czasu do czasu przejrzeć i wyobrażać sobie co takiego przytulnego
może z nich powstać. Oczywiście powoli przepoczwarzają się z motków w
powierzchnie dziergane – użytkowe, ale wciąż więcej kupuję niż jestem w stanie
przerobić. Po prostu zobaczę włóczkę i już niemal widzę ją na sobie albo wiem
komu w danym kolorze będzie ładnie (czyli potencjalny prezent), nie ważne czy
to miałby być szal, sweter albo bluzka.
Czy to aby normalne? Pewnie nie, ale
każdy przecież ma jakieś skrzywienie (J…).
dobre skrzywienie nie jest złe :))) witaj w blogosferze :)))
OdpowiedzUsuńdzięki Ci za powitanie :)
OdpowiedzUsuńKażdy ma jakiegoś bzika pozytywnego i jest to potrzebne w życiu
OdpowiedzUsuńJakże ja Ciebie rozumiem ;) hihihi
OdpowiedzUsuńJa również będę podglądać to co robisz :)))
Rozumiem swietnie. Ja niedawno zdalam sobie dotkliwie sprawe z tego, ze jestem uzalezniona. Na ulicy lezal porzucony kawalek dzianiny w ladnych kolorach, zrobiony na grubych drutach, moze jakis pledzik zgubiony z wozka. Zlapalam sie na tym, ze zastanawialam sie, z jakiej welny jest z robiony, czy da sie spruc i ... czy warto go podniesc. Jak tylko sobie to uswiadomilam, to zaczelam sie w glos smiac! I nie, nie podnioslam go, zostawilam na ulicy. Ale kolory mial ladne... ;-)
OdpowiedzUsuń